"Dom sióstr marnotrawnych" – Krystal Sutherland
Krystal Sutherland, w książce "Dom sióstr
marnotrawnych" zabiera czytelników
w mroczną i tajemniczą podróż, łącząc elementy horroru z literaturą
młodzieżową.
Historia skupia się na trzech siostrach Hollow: Grey, Vivi i
Iris, które w dzieciństwie zniknęły w tajemniczych okolicznościach na ulicach
Edynburga, by po miesiącu powrócić bez wspomnień z tego okresu. Ich powrót nie
oznaczał jednak końca dziwnych wydarzeń – każda z nich zaczęła przejawiać
niezwykłe cechy, a ich życie naznaczone zostało aurą niepokoju. Gdy najstarsza
z sióstr, Grey, znika ponownie jako dorosła kobieta, Iris i Vivi muszą zmierzyć
się z mrocznymi sekretami rodziny, by ją odnaleźć.
Postacie sióstr Hollow są wyraziste i różnorodne. Iris,
najmłodsza, pragnie normalności i stabilizacji, podczas gdy Vivi, buntowniczka,
żyje chwilą, a Grey, tajemnicza i charyzmatyczna, skrywa wiele sekretów.
Kontrast między nimi dodaje dynamiki fabule i pozwala czytelnikowi
zidentyfikować się z różnymi aspektami ich osobowości.
Sutherland mistrzowsko buduje napięcie, tworząc atmosferę
pełną grozy i
niepokoju. Opisy są sugestywne, pobudzając wyobraźnię i angażując wszystkie
zmysły czytelnika. Autorka umiejętnie wplata elementy nadprzyrodzone w realistyczne tło, co
sprawia, że granica między rzeczywistością a fikcją staje się płynna.
"Dom sióstr marnotrawnych" to nie tylko wciągająca
opowieść z dreszczykiem, ale także refleksja nad naturą pamięci, tożsamości i
więzi rodzinnych. Książka skłania do zastanowienia się nad tym, jak przeszłość
kształtuje naszą teraźniejszość i jak radzimy sobie z niewyjaśnionymi
wydarzeniami w naszym życiu.
Powieść Krystal Sutherland to doskonały wybór dla młodzieży poszukującej literatury z pogranicza horroru i dramatu psychologicznego. Mroczna atmosfera, intrygująca fabuła i głębokie portrety psychologiczne bohaterów sprawiają, że książka pozostaje w pamięci na długo po jej przeczytaniu. Idealna propozycja na Dyskusyjny Klub Książki, pobudzająca do refleksji i rozmów na ważne tematy.
Martyna Zbyrowska-Kustroń
9 października 2024roku mieliśmy
przyjemność spotkać się w GBP we Frysztaku i porozmawiać o książce "Uratować Missy"
autorstwa Beth Morrey. Poruszająca i emocjonalna opowieść, która doskonale
nadaje się na dyskusję w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki dla młodzieży.
Missy to kobieta z pozoru nieprzystępna, zamknięta w sobie, a jednocześnie
pełna bólu i tajemnic. Jej
historia pokazuje, jak ważna jest otwartość na innych i wybaczenie – sobie i
innym.
I zdarza się coś
niezaplanowanego, kobieta spotyka w swojej codziennej rutynie innych
ludzi, co odmienia
życie Missy. Pokazuje, jak istotne jest wsparcie, przyjaźń i obecność innych
osób w trudnych
chwilach.
W książce wiele miejsca poświęcono zmianie postrzegania siebie i innych. Missy
przełamuje stereotypy – tak o innych, jak i o sobie. To świetny temat do
refleksji nad tym, jak postrzegamy osoby starsze lub różniące się od nas.
Podczas spotkania uczestnicy DKK
pokreślili, jak rozwijała się postać Missy – od zgorzkniałej samotniczki do
kogoś, kto odnajduje radość w kontaktach z ludźmi. Historia starszej kobiety
podkreśla znaczenie wsparcia i zwracanie uwagi na innych w naszym otoczeniu,
którzy mogą czuć się odizolowani i niezrozumiani,
niezależnie od wieku. Rozmawialiśmy o drobnych aktach życzliwości w codziennym
życiu. Czy drugie szanse zawsze prowadzą do zmiany na lepsze? I jak radzić
sobie z samotnością i smutkiem w codziennym życiu.
Styl pisania Beth Morrey jest
prosty, a jednocześnie pełen emocji, co sprawia, że książka jest łatwa do zrozumienia, ale pozostawia trwały
ślad w sercu czytelnika.
"Uratować Missy" to
książka, która, choć początkowo może wydawać się opowieścią skierowaną do starszych czytelników, ma jednak
uniwersalne przesłanie, które może poruszyć także młodych ludzi. To historia,
która inspiruje, daje nadzieję i przypomina, że nigdy nie jest za późno, aby
zmienić swoje życie.
Martyna Zbyrowska-Kustroń
Na ostatnim spotkaniu Młodzieżowego Dyskusyjnego Klubu Książki dyskutowaliśmy o klasyce literatury, a mianowicie o „Drakuli” Brama Stokera, ale w uwaga… w wersji ilustrowanej, przeznaczonej dla młodszych czytelników.
"Drakula" (oryg. "Dracula") to ikoniczna powieść gotycka, która stała się fundamentem dla współczesnej literatury wampirycznej. Jest napisana w formie epistolarnej, co oznacza, że historia jest przedstawiona przez zbiór dokumentów, takich jak dzienniki, listy, wycinki z gazet i notatki. To pozwala czytelnikowi odkrywać historię stopniowo, z różnych perspektyw, co dodaje napięcia i tajemniczości.
Powieść rozpoczyna się, gdy młody prawnik Jonathan Harker podróżuje do Transylwanii, aby pomóc tajemniczemu hrabiemu Drakuli w zakupie nieruchomości w Anglii. Po przybyciu do zamku Drakuli, Harker szybko orientuje się, że jest więźniem w domu pełnym dziwnych i przerażających zdarzeń.
W Anglii, narzeczona Harkera, Mina Murray, oraz jej przyjaciółka Lucy Westenra, zostają wciągnięte w zło, które sprowadza Drakula. Lucy staje się jedną z jego ofiar, co prowadzi do zaangażowania grupy ludzi w polowanie na wampira. Wśród nich są Dr. John Seward, Arthur Holmwood, Quincey Morris i profesor Abraham Van Helsing, który jest kluczową postacią w walce przeciwko Drakuli.
Atmosfera powieści jest mroczna i pełna napięcia. Stoker mistrzowsko buduje klimat grozy poprzez opisy zamku Drakuli, gotyckich krajobrazów i nocnych wizyt wampira. Styl epistolarny dodaje realizmu i autentyczności, pozwalając czytelnikom zagłębić się w psychikę bohaterów.
Od swojego wydania w 1897 roku, "Drakula" stała się jedną z najważniejszych powieści grozy. Postać hrabiego Drakuli weszła na stałe do popkultury, inspirowała niezliczone adaptacje filmowe, teatralne i literackie. Powieść była również analizowana przez krytyków literackich pod kątem jej znaczenia kulturowego i psychologicznego. Ilustrowane wydanie, które mieliśmy możliwość przeczytać jest szczególnie atrakcyjne dla miłośników literatury gotyckiej, ale i kierowane zwłaszcza do młodego czytelnika oferując dodatkowy wymiar doświadczania klasycznej historii o wampirach.
Podsumowując, "Drakula" Brama Stokera to dzieło, które nie tylko zainspirowało całe pokolenia twórców, ale także pozostaje fascynującym studium ludzkich lęków, pragnień i walki z nieznanym.
Ta seria
literatury młodzieżowej osadzona jest w postapokaliptycznej Polsce i łączy elementy przygodowe z
motywami fantastycznymi.
W
"Strażniku" poznajemy głównego bohatera, Huberta, który budzi się w
świecie diametralnie innym od tego, który znał. W wyniku tajemniczej katastrofy
technologicznej, cywilizacja cofnęła się do stanu przypominającego
średniowiecze. Hubert, młody mężczyzna o świetnych zdolnościach przetrwania,
musi odnaleźć się w nowej rzeczywistości, pełnej niebezpieczeństw i wyzwań.
Książka
przedstawia życie w postapokaliptycznym świecie, w którym ludzie muszą radzić
sobie bez nowoczesnej technologii i wracać do dawnych umiejętności, takich jak
myślistwo, rolnictwo i rękodzieło. Hubert spotyka na swojej drodze różnorodne
postacie, zarówno sprzymierzeńców, jak i wrogów, a także staje w obliczu tajemniczych
zjawisk i stworzeń, które dodają fabule elementów fantasy.
"Strażnik"
to początek pełnej przygód i napięcia serii, która zdobyła uznanie czytelników
za swoje oryginalne podejście do tematyki postapokaliptycznej oraz za ciekawie
wykreowanych bohaterów i wciągającą fabułę. Paulina Hendel w "Zapomnianej
Księdze" umiejętnie łączy elementy różnych gatunków, tworząc intrygującą i
pełną akcji opowieść.
Na koniec warto wspomnieć, że książka bardzo! spodobała się wszystkim członkom klubu i nie możemy się doczekać, by dowiedzieć się, jak potoczą się losy Huberta w kolejnych częściach cyklu. Jest to bardzo dobra pozycja młodzieżowa, którą serdecznie polecamy!
Ostatnio przeczytałam książkę pt. "Światło", autorem jest Jay Asher. Chętnie podzielę się odczuciami, jakie towarzyszyły mi podczas czytania tego utworu. Chociaż na pierwszy rzut oka wydawać się może, że to kolejne Love Story dla nastolatków, to w momencie zagłębienia się w lekturę zauważymy kilka ciekawych wątków.
Pierwszym wątkiem i
z pewnością najbardziej rzucającym się w oczy jest tradycja. Tradycja, która pielęgnowana jest już od pokoleń, dla nas może wydawać się dość
specyficzna, w końcu nie
każdy chciałby zrezygnować na miesiąc ze swojego życia, żeby wyjechać i
sprzedawać choinki.
Drugim wątkiem jest
z pewnością przyjaźń. Dziewczyny, które trzymają się razem i mimo wszystko są
dla siebie dużym wsparciem. Nawet w momencie małej sprzeczki dziewczyny nie
zawiodły. Nie mogę zapomnieć o głównym wątku, czyli miłości, dwa serca
poznają się w chłodny dzień i nagle okazuje się, że chcą bić tylko dla siebie
nawzajem. Wiedzą, że dzieli ich odległość i mimo pewnych wątpliwości, które wystąpiły na początku, dają sobie szansę na szczęście. Oprócz tego, co wyżej wymieniłam najbardziej w książce poruszył mnie fakt,
że czasem łatwiej jest wybaczyć komuś innemu niż sobie samemu. Tutaj idealnie
jest to ukazane w historii Caleba i jego siostry. Chłopak, któremu już dawno zostało wszystko wybaczone, nie może wybaczyć sam
sobie. Próbuje odkupić winy sprawiając ludziom
radość w święta.
Podsumowując: książka jest w
klimacie świątecznym, jest lekka, pokazuje nam, że każdy zasługuje na miłość i
drugą szansę.
Klaudia Ruszała
"Będę żył tak długo, jak będziesz o mnie pamiętał"
Marcel Moss
13 grudnia 2023r. odbyło się przedświąteczne spotkanie Młodzieżowego Dyskusyjnego Klubu Książki naszej Biblioteki.
By poczuć magię zbliżających się świąt, nasze spotkanie miało miejsce tym razem, nie w bibliotece, ale w pobliskiej cukierni „Ania”, gdzie czuć było już świąteczną atmosferę nie tylko w dekoracjach, ale i roznoszących się zapachach pierników, serników i innych słodkich pyszności. Książka, która poruszyła nasze serca to „Mój ostatni miesiąc” Marcela Mossa. Wzruszająca młodzieżowa powieść o przyjaźni i miłości. Autor poruszył wiele trudnych tematów, jak strata, żałoba, uzależnienie, żal i nienawiść. Mnogość ciężkich tematów została podana jednak w delikatny, umiejętny sposób. Wzruszamy się razem z bardzo dobrze i realnie wykreowanymi bohaterami „z krwi i kości”, ale i potrafimy się z nimi uśmiechać i uczyć się, by brać z życia co najważniejsze, kochać ile sił, bo życie jest zaskakujące, ale i kruche.
Książka Mossa bardzo się spodobała naszym klubowiczom. Smutne emocję podane są z lekkością i pozytywnym przesłaniem, byśmy nigdy nie tracili nadziei i nie zatracali się w smutku, bo miłość jest najważniejsza, a spotkać ją możemy w najmniej oczekiwanym momencie i…miejscu. Serdecznie polecamy książkę!
M. Zbyrowska-Kustroń
„Jesteś najlepszym, co mnie spotkało. Kiedy myślę o swoim życiu, myślę
o tobie jesteś dla mnie całym światem. Któregoś dnia może stanę się tylko małym
skrawkiem twojego.
Mam nadzieję, że zachowasz ten skrawek”.
25 października 2023 roku odbyło się
kolejne spotkanie Młodzieżowego Dyskusyjnego Klubu Książki w naszej bibliotece.
Dyskutowaliśmy o książce pt. "Z tej strony Sam", której autorem jest
Dustin Thao. To ważna i poruszająca opowieść.
Opisuje przeżycia młodej dziewczyny
Julie, w tym tragedię, z jaką się zetknęła i jak znalazła drogę do
przezwyciężenia najgorszych doświadczeń. Książka ta jest chwalona za swoją
szczerość i odwagę w opowiadaniu trudnych historii, co może być inspirujące dla
czytelników szukających nadziei i siły w trudnych sytuacjach życiowych.
Jest to lekka lektura z magicznym
wątkiem na jesienne wieczory, niosąca pocieszające przesłanie, jaką jest
możliwość otrzymania drugiej szansy pożegnania się z bliskimi, z którymi nie
zdążyliśmy porozmawiać. Mimo smutnej historii o utraconej miłości i przyjaźni,
nie powinniśmy tracić nadziei bo nie jesteśmy sami, a każda ważna osoba
zostawia ślad w naszym sercu.
M. Zbyrowska-Kustroń
Chciałem dziś się z państwem podzielić moimi odczuciami po
przeczytaniu książki pt. ,,
Zefiryna i księga uroków ‘’, napisaną przez Szasza Hady, która ma na swoim
koncie kilka pozycji literackich i ciekawą karierę, gdyż oprócz pisania książek
tworzy też scenariusze i dialogi do gier, współpracuje z CD Project Red i jest
współautorem gry pt, ,,Wiedźmin 3 Dziki Gon", która odniosła światowy
sukces, a dialogi tworzone ze swoim zespołem są kultowymi ,,tekstami’’
powszechnie używanymi przez wielbicieli gatunku. Wracając do samej książki, to najświeższa pozycja, która została wydana przez autorkę. Książka została
ciepło przyjęta i ma dobre opinie, jest najlepiej ocenianym dziełem tej autorki
i nie można jej odebrać swojej oryginalności, gdyż nie jest pisana, jak duża
cześć dzisiejszych utworów, w których historia przypomina to inną książkę, a to
serial, który właśnie ostatnio się oglądało, czy film, który właśnie leci w TV.
Sama okładka jest dość ciekawa i zagadkowa, nie zdradza nam żadnych
szczegółów, a wręcz zmusza do myślenia i
zadawania sobie pytań, co może kryć się wewnątrz. Czytelnik może wysnuć pewne
teorie, co do samej postaci na okładce ale czy będą one trafne? To już zależy
od interpretacji i od tego, czy sięgniemy po tę wspaniałą historię.
Książka Zefiryna opowiada bardzo ciekawą historię pewniej Malegreckiej księżniczki, która za nic nie przypomina damy, jaką powinna być. Jest ona szalona nieugięta, za nic ma dworskie maniery czy etykietę, zamiast tego woli musztrę i sprawianie problemów rodzicom i każdemu, kto jej podpadnie. Rodzice bohaterki sami stwierdzili, że gdyby pozwolili córce swobodnie opuszczać zamek i królestwo, to wróciłaby po roku i to jako królowa piratów.
Opowieść o najbardziej znanej księżniczce w siedmiu królestwach
(powodu jej popularności nie chcę zdradzać, gdyż jest dość zabawny i
dowiadujemy się o nim zaraz na początku książki). Zaczyna się bardzo niepozornie,
ot zwykłe dworskie odwiedziny u swojej najlepszej koleżanki z dzieciństwa, z którą
Zefiryna nie widziała się od bardzo dawna, więc przyjmuje zaproszenie i udaje
się do sąsiedniego księstwa Sarbacji nieświadoma co ją czeka. Po dotarciu na
dwór księżniczki Linnei, która jest obdarzona mocami magicznymi, Zefiryna
próbuje odnaleźć się w nowej sytuacji. Poznaje przyjaciół, wrogów, asilinków,
księżniczki i czarodziejów. Cała sytuacja wydaje się dość niepokojąca i
Zefiryna wszczyna śledztwo, by móc zorientować się w sytuacji. Niestety, im
bardziej chce komuś pomóc, tym bardziej wpada w kłopoty: a to jest podejrzana o próbę porwania, a w następnej
chwili zostaje aresztowana i wtrącona do lochu .
Historia wydaje się bardzo prosta, lecz tylko na pierwszy rzut oka. Po
poznaniu kilku bardzo ciekawych postaci nabiera ona pewnej tajemniczości i
łatwo rzucić fałszywe oskarżeni na niewinnych
bohaterów, którzy z wrogów stają się przyjaciółmi, a inni zaś tracą w naszych
oczach.
Książka jest fantastyczna i opowiada o niesamowitej historii, same
dialogi miedzy postaciami są
bardzo klimatyczne widać, że autorka ma talent. Powieść jest humorystyczna,
zabawna i pełna zwrotów akcji. Nie sposób rozszyfrować łotra, gdyż nikt się nie
spodziewa gdzie i kim jest...
A czy Zefirynie się udało? Czy wyszła z tego cało \? Żeby odpowiedzieć
na te pytania musicie sięgnąć po tę fascynującą książkę do czego was serdecznie
zachęcam i życzę miłego czytania.
Podsumowując: ,,AGU!!!’’
Kamil Ruszała
„Uśmiecham
się, bo czuję ulgę. Niedługo to wszystko się skończy”.
„Jak
ziarnka piasku” Joanny Jagiełło. Poruszająca powieść o młodej dziewczynie
imieniem Anna i jej drodze w dojrzałość w świecie, w którym straciła zbyt wiele, jak
na młodą osobę.
Siedemnastoletnia
Anna nie potrafi się pozbierać po śmierci najlepszej przyjaciółki Niny. Były
dwie na tym świecie, bliskie, podobne „jak ziarnka piasku”. Ból straty pcha ją, by podążać ścieżkami za wyborami przyjaciółki i zrozumieć, co było przyczyną
jej tragicznego wyboru.
Jak
funkcjonować po takiej stracie, gdy się w tym samemu?
Niewyobrażalnie
tęskni za Niną, przeżywa pierwsze miłości, niestety również fatalne w skutkach.
Jagiełło
bardzo dobrze oddaje burze emocji, jaka jest w młodej, rozedrganej dziewczynie.
Powieść smutna, pełna bólu, tęsknoty i żalu, lecz jednak dająca i nadzieję na
przyszłość. Każdy młody dorastający człowiek, ale i dorosły potrzebuje uwagi i
pomocy bliskich w ciężkich chwilach. Jeśli jesteśmy wspierani przez
najbliższych, łatwiej nam stawić czoła przeciwnościom, wiedząc, że jest ktoś
kto stoi za naszymi plecami i powie, niezależnie co się stanie…jestem.
Po tę
książkę powinni sięgnąć nie tylko młodzi ludzie, ale również rodzice,
nauczyciele, wychowawcy pracujący z dziećmi. Powieść może być przestrogą, by o
niebezpieczeństwach wieku dojrzewania rozmawiać z dziećmi jak najwcześniej i
nie ignorować znaków, jakie daje nam zachowanie młodego człowieka w potrzebie.
Serdecznie
polecamy „Jak ziarnka piasku”.
Madeline, starsza z sióstr, często przejmuje na siebie rolę opiekunki dla młodszej siostry, która jest bardziej skłonna do ryzykownych działań. Catlin z kolei czasami czuje się pomijana lub ignorowana przez Madeline i przeżywa z tego powodu frustrację. Ich relacja ulega zmianie po przeprowadzce do zamku. Siostrom trudno odnaleźć się w nowym otoczeniu, a pojawiające się wokół nich zagadkowe wydarzenia jeszcze bardziej przyczyniają się do zaostrzenia napięć między nimi. Jednocześnie jednak obie siostry starają się sobie pomagać i trzymać się razem w obliczu tajemniczych zjawisk.
Relacja między Madeline i Catlin w powieści ukazuje, jak skomplikowane mogą być więzi między rodzeństwem, zwłaszcza w sytuacjach, gdy stają one w obliczu trudnych do wyjaśnienia zdarzeń. Atmosfera w książce jest bardzo gęsta i napięta, co wpływa na odczucia czytelnika i wciąga go w historię od samego początku.
Autorka, Deirdre Sullivan, stworzyła mroczne, niepokojące otoczenie, które niejednokrotnie wywołuje uczucie niepokoju i lęku. Akcja książki toczy się w odosobnionej wiejskiej posiadłości, otoczonej lasami i otwartą przestrzenią, co tylko podkreśla atmosferę izolacji i odcięcia od reszty świata. Dodatkowo, pojawiające się wokół sióstr tajemnicze zjawiska, dziwne dźwięki i niespokojne sny sprawiają, że czytelnik czuje się zagubiony i niepewny co do tego, co się właściwie dzieje.
Język użyty przez autorkę jest
bardzo poetycki i metaforyczny, co dodaje jeszcze więcej tajemniczości i niepewności.
Mimo to, powieść nie jest pozbawiona humoru i momentów ciepłych relacji między
bohaterami, co czyni ją jeszcze bardziej realistyczną i wprowadza kontrast do
ciężkiej atmosfery.
Bez zdradzania zbyt wiele
szczegółów, można powiedzieć, że autorce udało się zbudować w powieści
napięcie, które trzyma czytelnika w niepewności, aż do ostatniej strony.
Zakończenie nie daje jednoznacznej odpowiedzi na wiele pytań, jakie pojawiają
się w trakcie czytania, a zamiast tego pozostawia dużo miejsca dla interpretacji.
Co natomiast sądzą o książce nasi klubowicze?
W opinii młodych klubowiczów książka nie zrobiła dobrego wrażenia. Zbyt długo była monotonna i dopiero pod koniec akcja nabrała tempa. Gdyby książka była taka cała, byłaby ona dużo lepsza. Czytelnicy niestety byli rozczarowani, twierdząc zgodnie, że jest to pozycja przeciętna, da się czytać, pomysł interesujący, ale niestety nie zostanie z nami dłużej.
Martyna Zbyrowska-Kustroń
„Miłość przemawia kwiatami. Prawda wymaga cierni”.
„Język cierni. Opowieści snute o północy i niebezpieczna magia” Leigh Bardugo to niezwykle wciągająca książka fantasy, która zabiera nas w świat oparty na rosyjskiej mitologii. Książka jest dodatkiem do świata griszów, baśniami zainspirowanymi folklorem i magią. O wygnanym potworze i sile opowieści. O lisie, który był zbyt sprytny. O wiedźmie i zaginionych dziewczętach. O księżniczce i jej potencjalnych wybrankach. O lalkarzu i jego figurce. O syrenach, które wyszły na ląd i odnalazły swoje przeznaczenie.
Autorka stworzyła fascynujący świat, pełen magii i niebezpieczeństw. W przedstawionych baśniach znajdziemy wszystko czego oczekujemy od dobrej powieści fantasy – magię, walki, intrygi, zazdrość, ale i miłość, romans i siłę uczucia. Zbiór wcale nieoczywisty. Doskonale napisane historie, trzymające czytelnika w niepewności do ostatniego zdania a następnie zaskakują z podwójną siłą, z jaką potrafi właśnie autorka, nie zawsze zostawiając czytelnika ze szczęśliwym zakończeniem, ale na pewno skłaniającym do myślenia.
Postacie są wspaniale wykreowane i łatwo się z nimi utożsamiać, a ich relacje z innymi bohaterami są niezwykle interesujące.
Jednym z charakterystycznych elementów stylu pisarskiego Leigh Bardugo jest również jej zdolność do tworzenia skomplikowanych i interesujących postaci, które często są pełne sprzeczności i nieoczekiwanych cech. W opowieściach Bardugo można znaleźć zarówno bohaterów, którzy są pozytywni i niezwykle odważni, jak i ci, którzy są bardziej skomplikowani i mniej przewidywalni.
Nie można nie wspomnieć, o przepięknym wydaniu książki i zjawiskowych ilustracjach autorstwa samej pisarki jak i Sary Kipin, niezwykle utalentowanej ilustratorki które z każdą stroną rozrastają się wraz z treścią opowieści.
Podsumowując, „Język cierni” ogromnie podobał się naszym klubowiczom. To świetna książka fantasy, która z pewnością przypadnie do gustu miłośnikom gatunku.
M. Zbyrowska-Kustroń
16 grudnia 2022 roku, odbyło się drugie spotkanie Młodzieżowego Dyskusyjnego Klubu Książki. Bohaterem spotkania była książka Holly Black pod tytułem „Okrutny książę”.
Powieść zaczyna się brutalnie, elf, Madok, morduje swoją ludzką żonę, uciekinierkę z dzieckiem i jej ówczesnego męża. Zabiera swoje dziecko jak i jej przyrodnie rodzeństwo do świata elfów, by dotrzymać elfiego słowa i tam je wychować. Mija dekada. Trzy siostry Viv, Jude i Taryn. Każda inna, każda prowadzi swoją własną walkę jak przetrwać w nowej rzeczywistości. Świat elfów jest brutalny jak Madok, ponieważ elfy uważają się za istoty wyższe od ludzi i traktują ludzi jak służących. I pojawia się on, książę Cardan, okrutny i zarazem piękny. Na skutek splotu wydarzeń, w centrum walki o tron staje Jude, najbardziej waleczna i nieustępliwa z sióstr.
Powieść pokazuje utarte schematy, liczy się tylko ten kto ma władzę, nie należy ufać nikomu, bo zostaniemy wykorzystani, jesteśmy marionetkami w większej grze. Schematy dobrze nam znane, mimo to, książkę czyta się z wielką przyjemnością. Fabuła jest wręcz „napakowana” zwrotami akcji i intryg, od których trudno się oderwać. I postaci, dobre i te okrutne nie są „płaskie”, żyją, spiskują, mordują i …kochają.
Naszym członkiniom bardzo podobała się powieść i wiele z nich przeczytało już kolejne części sagi Holly Black, rekomendując z całego serca.
W spotkaniu mieliśmy ogromną przyjemność skosztować wybornej !!! pizzy dostarczonej przez rodziców czytelniczki w ramach niespodzianki. Bardzo dziękujemy!
M. Zbyrowska-Kustroń
14 października 2022 roku w Gminnej Bibliotece Publicznej we Frysztaku odbyło się pierwsze w historii naszej biblioteki spotkanie członków i sympatyków Dyskusyjnego Klubu Książki dla Młodzieży. Nasze rozmowy toczyły się wokół książki Anny Łaciny „Ostatnie wakacje”.
Książka jest opowieścią splatającą losy kilku bohaterek, Ośki, Anny, Patrycji i Magdzika. Męskich bohaterów również tu nie brakuje, ale kobiecy pierwiastek zdecydowanie tu przewodzi.
Patrycja i Magdzik, młode kobiety wchodzące w świat dorosłości, przekonują się że bycie dorosłą nie jest takie proste. Szukanie pracy, mieszkania, związki, podejmowanie decyzji, okazują się nie lada wyzwaniem.
Ośka opuszcza mamę i przyjaciół, zmuszona do przeprowadzki poznaje ojca i jego rodzinę. Jej nową rodzinę, która nie ułatwia jej ciepłego przyjęcia.
Anna, macocha Ośki, która jako jedyna w nowym domu stara się pomóc pasierbicy odnaleźć swoje miejsce nie tylko w nowym miejscu, ale i nowej rzeczywistości.
Powieść w ocenie większości klubowiczów czytało się lekko i przyjemnie. Natomiast same opinie o charakterze książki były podzielone. Zdecydowanie młodzież była nastawiona mniej chętnie do formy obyczajowej, jaką prezentują nam „Ostatnie wakacje”. Książka jest obsypana zbyt dużą ilością wątków, które wydają się jakby gdzieś niedokończone, pozostawione bez odpowiedzi, poszarpane, jakby autorka chciała za dużo przekazać jak na jedną książkę.
Z drugiej strony, pamiętajmy o kobiecych bohaterkach, które są silne, mocne. Dziewczyny nie poddają się, walczą o swoje dobre miejsce w świecie, który nie zawsze jest nam przychylny. Warto również wspomnieć o matce Ośki i jej ciotce. Siostry, jedna poświęca wszystko i walczy o życie drugiej. Kobiety w powieści Anny Łaciny, wysunięte są na pierwszy plan. Niełatwo je złamać, podnoszą się i dalej walczą o miłość, która w powieści pozostaje najważniejsza.
Podsumowując, zdecydowana większość czytelniczek stwierdziła, że jest to książka warta przeczytania, „przyjemny czasoumilacz”, jednak nie pozostająca długo w pamięci.
Martyna Zbyrowska-Kustroń
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Czy historia polskich władców jest mniej ciekawa niż ta królów Anglii czy Francji? Odpowiedź na to pytanie brzmi oczywiście nie. Sęk w tym, iż rzadko zdajemy sobie sprawę, że wystarczy tylko dobrze poszukać w źródłach lub sięgnąć po jedną z wielu świetnych powieści historycznych, by przekonać się, że jest inaczej. Dzięki temu, że mam zaszczyt należeć do Dyskusyjnego Klubu Książki we Frysztaku miałam okazję poznać świetną prozę Renaty Czarneckiej, która w niezwykle dopracowanej książce „Barbara i król. Historia ostatniej miłości Zygmunta Augusta”, opisała schyłkowe lata życia ostatniego króla Polski z dynastii Jagiellonów.
Król Zygmunt II Rzeczpospolita Obojga Narodów), ale sferę prywatną, która była bardzo barwna i nie przystawała do obyczajów ówczesnego społeczeństwa. Pierwszą żoną ostatniego króla Polski z dynastii Jagiellonów August (1520-1572) był jednym z tych władców naszego kraju, który budził wiele kontrowersji nie tyle ze względu na decyzje polityczne (to właśnie jemu zawdzięczamy unię lubelską, dzięki której powstała była Elżbieta Haburżanka (1526-1545) córka Ferdynanda I Habsburga (1503-1564) i Anny Jagiellonki (1503-1547). Zaledwie dwa lata po śmierci małżonki jeszcze młody wówczas król potajemnie poślubił Barbarę Radziwiłłównę (1523-1551), czym wywołał skandal obyczajowy ze względu na fakt, że druga żona była zaledwie córką kasztelana, a rodzina krnąbrnego monarchy nie wyraziła zgody na ten ożenek. Szczęście pary nie trwało długo, gdyż po kilku latach król znów został wdowcem. Co prawda Zygmunt August zdecydował ożenić się ponownie z młodszą siostrą swojej pierwszej żony Katarzyną Habsburżanką (1533-1572), ale darzył ją tak jawnym wstrętem, iż bezwstydnie romansował z wieloma kobietami, które miały zaspokajać jego niegasnące żądze. Według części historyków, król nigdy nie wyleczył się z miłości do Radziwiłłówny i ciągle szukał choć namiastki jej osoby w ramionach kolejnych kochanek. Było kwestią czasu, kiedy ktoś wykorzysta tę słabość do własnych celów. Właśnie w tym miejscu zaczyna się akcja książki Renaty Czarneckiej.
„Barbara i król. Historia ostatniej miłości Zygmunta Augusta” to zdecydowanie książka historyczna, a nie typowy współczesny romans historyczny, gdzie prawdziwe wydarzenia pełnią tylko małoznaczącą rolę dekoracyjną. Warto mieć na uwadze jeszcze przed sięgnięciem po ten tytuł, iż będziemy obcować z lekko rwaną, jednoliniową akcją, gdyż polska autorka zrobiła wszystko, aby fabuła jej powieści, była jak najbliższa prawdzie historycznej. Postawienie sobie tak sztywnej ramy opowieści wymaga od twórcy z jednej strony dobrego warsztatu pisarskiego, a z drugiej powściągnięcia wyobraźni, co jest niezwykle trudnym zadaniem. Historia fascynacji króla Zygmunta Augusta Barbarą Giżanką nie jest jednoznaczna, dzięki czemu istnieje pewne pole do interpretacji, które pisarka bardzo skrzętnie i umiejętnie wykorzystała. Pani Renata podążyła, ścieżką pełną intryg, magii, miłości i niedopowiedzeń, która zaintryguje nawet tych, którzy na co dzień nie interesują się dziejami władców. Co więcej czasami ma się nieodparte wrażenie, że czytamy w pełni wymyśloną baśń, czerpiącą m.in. z motywów „Królewny Śnieżki”, by po chwili zdać sobie sprawę, że takie wydarzenia naprawdę mogły mieć miejsce.
Największą zaletą „Barbary i króla” jest wykreowanie niezwykle realistycznych postaci, które nie wykraczają poza ramy swoich czasów, a równocześnie są tak bliskie współczesnemu odbiorcy. Można tylko pogratulować autorce, iż odnalazła swoisty „złoty środek” między ukazaniem XVI-wiecznej rzeczywistości i aktualnego, kobiecego przekazu. Historycy niezbyt pochlebnie oceniają postawę dwóch nałożnic króla opisanych w powieści, czyli posądzanej o czarną magię Zuzanny Orłowskiej oraz Barbary Giżanki, która według tradycji miała być uderzająco podobna do drugiej żony Zygmunta Augusta. Renata Czarnecka nie usprawiedliwia swoich bohaterek, ale dzięki pokazaniu wydarzeń w większości z ich perspektywy, uwidacznia ich niejednoznaczne charaktery i skryte motywacje, które nie różnią się niczym od tych nam współczesnych. W tym kontekście warto zapoznać się z posłowiem, w którym autorka przybliża odbiorcy rolę społeczną kobiet w XVI wieku.
„Barbara i król. Historia ostatniej miłości Zygmunta Augusta” to w moim odczuciu dość niedoceniona książka. Szkoda, że jej bardzo dobrze dopracowana pod względem historycznym fabuła, świetnie wykreowane postacie, wartka narracja i ukryte współczesne przesłanie czasem przegrywają z rozdmuchanymi historiami miłosnymi, które są przecież czystą fikcją. Warto dać książce Renaty Czarnieckiej szansę nawet jeżeli dotąd proza historyczna wydawała się Wam nudna, bo ta powieść udowadnia, że nie trzeba znać dat, aby w pełni chłonąć losy bohaterów, którzy jak my wszyscy mają wady i zalety.
Anna Dral
Mawia się, że miłość zwycięża wszystko i że to dla niej warto ryzykować. Czasem jednak taka decyzja kierowana porywami serca pociąga za sobą szereg nieprzewidzianych konsekwencji, które dopiero po czasie jesteśmy w stanie racjonalnie i obiektywnie ocenić. Gdy poznajemy Ruby Henderson w grudniu 1938 roku jej życie zdaje się rozkwitać. To właśnie wówczas poznaje Marcela – swojego przyszłego męża. Gdy państwo młodzi przenoszą się do Paryża, by rozpocząć nowe życie, nawet nie podejrzewają, że już wkrótce ich spokój zakłóci wojna. Gdy sytuacja staje się coraz bardziej niebezpieczna w rodzinie Benoit nagle narastają coraz większe niedopowiedzenia. Marcel znika na wiele godzin a czasem dni, zostawiając swoją młodą małżonkę samą z myślami i niepokojem. Ruby jako Amerykanka bardzo źle znosi przymusową samotność. Kiedy któregoś wieczoru wychodzi na balkon, aby trochę pomyśleć, niespodziewanie nawiązuje znajomość z nastoletnią córką polskich emigrantów żydowskiego pochodzenia. Od tej pory między Charlotte a Ruby narodzi się wyjątkowa więź, która będzie dla nich ostoją w najtrudniejszych chwilach. Równolegle do losów mieszkanek Paryża, śledzimy historię Thomasa, który, aby chronić matkę przed ewentualnymi nalotami nazistowskich bombowców wstępuje do brytyjskiego lotnictwa. Ta decyzja w konsekwencji splecie ścieżki niemal wszystkich bohaterów powieści, zmieniając ich życie na zawsze.
„Dom przy ulicy Amélie” to dopracowana książka historyczna z niezwykle kobiecym wątkiem romantycznym. Kristin Harmel przy tworzeniu fabuły powieści inspirowała się losami Virginii d’Albert-Lake – Amerykanki, która w latach czterdziestych pracowała w siatce przerzutowej francuskiego ruchu oporu. Nie jest to jednak publikacja stricte biograficzna. Autorka zostawiła jednak w treści ducha bohaterki, która zdecydowała się zaryzykować bardzo wiele, by ratować innych. Tło historyczne jest niezwykle wiernie oddane, o czym świadczy fakt, jak pisarka stopniowo buduje klimat coraz większego zagrożenia mając m.in. na uwadze fakt, że kraje zachodu nie od razu traktowały III Rzeszę jako agresora. Jak widać również na kartach powieści, choć Francja była krajem okupowanym, który doświadczył wojny, to jednak dość niewielu Francuzów zdawało sobie sprawę, że na wschód od jej granic istniał holokaust. Myślę, że to co Kristin Harmel udało się doskonale to ukazanie w swojej książce II wojny światowej z dwóch jakże różnych, ale dopełniających się perspektyw, dzięki którym czytelnicy z zachodniej Europy dowiedzą się o kobiecych obozach koncentracyjnych, a Polacy przekonają się, że kraj nad Sekwaną również wiele wycierpiał.
„Dom przy ulicy Amélie” ze względu na niektóre melodramatyczne wątki z pewnością bardziej spodoba się paniom, ale spokojnie mogą po nią sięgnąć również panowie. Co ciekawe, Harmel porusza w swojej fabule wątek pełzającej emancypacji, która wymagała od bohaterek dodatkowej energii, aby udowodnić mężczyznom, że również one mogą być ważnym ogniwem w ruchu oporu. Jednak tym, co w książce nadaje wszystkiemu sens jest miłość, która pozwala przetrwać i zachować nadzieję nawet w najtrudniejszych chwilach.
Anna Dral
Naszą podróż w poszukiwaniu istoty pewnej relacji rozpoczynamy w 1947 roku w Matzlingen na północy Szwajcarii. To właśnie tam, w niewielkiej, choć dwupokojowej, klitce mieszka pewna uboga wdowa wraz z pięcioletnim synem Gustavem. Ich życie nie należy do łatwych, ale nie różni się niczym, od losów większości mieszkańców małej, obskurnej kamienicy. Emilie pracuje na dwie zmiany w fabryce serów, a w weekendy sprząta kościół tylko po to, by zapewnić swojemu dziecku porządną edukację. Nigdy nie okazuje mu jednak prawdziwego matczynego ciepła, którego potrzebuje każdy mały człowiek. Sam Gustav stara się być grzeczny i robi wszystko, aby zasłużyć na uśmiech Mutti, jednak ta potrafi go tylko strofować lub darzyć chłodną obojętnością. Jak twierdzi, mężczyzna, nawet gdy ma dopiero kilka lat, musi panować nad sobą, nie okazując uczuć. Chłopiec nie wie, co o tym myśleć, zwłaszcza widząc zachowanie nowego kolegi z przedszkola, którym ma się zaopiekować.
Szybko okazuje się, że ciągle płaczliwy i smutny Anton stanie się kimś ważnym w życiu Gustava. Jednak zanim obaj zdadzą sobie sprawę, że ich życia przypominają dziwną oś symetrii, będą musieli dowiedzieć się, czego tak naprawdę oczekują od losu. Początki nie będą łatwe zwłaszcza dla naszego małego narratora. Gustav nie do końca będzie rozumiał, dlaczego Mutti nie akceptuje rodziny jego nowego kolegi. Przecież mama Antona jest bardzo miła, ma ładny duży dom i nawet zabiera ich obu w weekendy na łyżwy. Dziwnym trafem to bliscy nowego kompana zabaw, obdarzają biedną sierotę ciepłem, którego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Zweibelowie mają ku temu powód, o którym chłopiec dowie się podczas wspólnych wakacji w Davos.
„Sonata Gustava” to powieść zarówno zachwycająca, jak również bardzo rozczarowująca. Pierwszą rzeczą, która mnie zaskoczyła był dość ambitny początek książki. Rose Tremain postanowiła, bowiem oprzeć fabułę na dwóch płaszczyznach – jawnej i ukrytej. Na pozór śledzimy okres dojrzewania i budowania relacji między dwoma krańcowo różnymi bohaterami. Odmienne doświadczenia życiowe, wpływają na niejednoznaczną relację między kolegami z klasy. Gustav codziennie jest dla Antona kimś innym. Jaka jest więc istota więzi, która rodzi się pomiędzy dwójką tak odmiennych od siebie ludzi? Tę zagadkę musi odkryć sam czytelnik. Zadanie nie będzie proste, bo autorka co rusz wpędzi go w rodzaj dziwnego napięcia, że jego przypuszczenia są błędne.
Pomimo że pierwsza część „Sonaty Gustava” wydaje się najmniej dynamiczna, jest niemałą gratką dla tych, którzy lubią ukryte odniesienia historyczne. Autorka pisze m.in. o skutkach wojny
i wzroście antysemityzmu. Z perspektywy polskiego czytelnika, który zna aspekt żydowski głównie w kontekście obozów koncentracyjnych, opisywana przez brytyjską pisarkę sytuacja jest wręcz dziwnie nierealna. Tremain mówi, bowiem o tym, że żydowska rodzina żyje na wyższym poziomie niż rodowici Helweci. Ale czy to oznacza, że Szwajcarzy mogli jawnie współpracować z nazistami podczas II wojny światowej? Rose Tremain zdaje się to sugerować w rozdziale, w którym pisze o wakacjach Gustava i Antona. Muszę przyznać, że był to dla mnie najbardziej okrutny, ale także najmocniejszy fragment powieści mówiący o tym, że nie znając dziejów, możemy podświadomie popełniać te same błędy, gdyż jako ludzie z natury jesteśmy skłonni do zła.
Druga część powieści przenosi nas do roku 1937. To właśnie wówczas młodziutka i roześmiana Emilie – matka Gustava – na jednym z jarmarków świątecznych poznaje Ericha. Dziewczyna jest pod tak dużym wrażeniem urody zastępcy komendanta lokalnej policji, że postanawia za wszelką cenę zaciągnąć go przed ołtarz. Jako że sam młodzieniec jest łasy na kobiece wdzięki, rodzina Perle’ów wkrótce staje się faktem. Idyllę świeżo upieczonych małżonków, przerywa wizja nadciągającej wojny. Pomimo, że Emilie przeżyje naprawdę traumatyczne chwile u boku ukochanego, zawsze będzie on dla niej bohaterem. Kobieta podświadomie wyprze istnienie wielu tajemnic w życiu swojego męża.
Wydaje się, że autorka „Sonaty Gustava” celowo odwraca w tym wątku perspektywę, czyniąc ją bardziej kontrowersyjną, a przez to ciekawszą. Kiedy śledzimy losy młodego policjanta, który ratuje Żydów jedną pieczątką, wcale nie widzimy w nim człowieka o szlachetnych pobudkach. Jest wręcz przeciwnie. Erich wraz z pierwszym kłamstwem w dobrej sprawie poczuł, iż może wszystko. Nagięcie jednej, bezdusznej zasady sprawiło, że mężczyzna automatycznie stwierdził, iż w życiu może bezkarnie zdradzać i oszukiwać swoich najbliższych.
Po poznaniu dwóch części „Sonaty Gustava” byłam niemal pewna, iż trafiłam na powieść wybitną, co było widoczne chociażby w konstrukcji książki. Do tego momentu można traktować dotychczasową fabułę jako dwa oddzielne opowiadania, które można czytać w dowolnej kolejności. Na tym etapie jedyną postacią łączącą oba fragmenty jest Emilie. Kobietę postrzega się najpierw jako antypatyczną matkę, której dopiero po poznaniu jej wcześniejszych losów, można nieco współczuć, choć na pewno nie polubić. W tym momencie fabuły najlepiej działa niedopowiedzenie i pewien dystans między czytelnikiem a opowieścią, która przypomina kłucie emocji odbiorcy szpilką przez aksamit. W moim przypadku było tak, iż pomimo tego, że czułam, iż śledzę bieg wydarzeń od niechcenia, to mimowolnie je analizowałam. W pewnej chwili pomyślałam, że to świetna propozycja dla tych, którzy chcieliby poznać aspekty związane z II wojną światową, ale boją się, że ten temat będzie dla nich zbyt brutalny i woleliby obserwować ją jedynie między wierszami. Co jednak stanie się, kiedy autorka postanowi nagle zedrzeć zasłonę tajemnicy?
Do trzeciej partii tekstu „Sonaty Gustava” mam wiele zastrzeżeń. Największej zmianie ulega styl opowieści, który bezpowrotnie traci dystans pomiędzy narratorem, a czytelnikiem. Nagle dostrzegamy coraz więcej wymuszonych i melodramatycznych zagrywek autorki. Zupełnie jakby jakiś redaktor stanął nagle za Rose Tremain i stwierdził, że czytelnicy są za głupi, by zrozumieć, co pisarka chciałaby im przekazać. Brytyjska prozaiczka popada, więc nagle w rodzaj dziwnego pośpiechu i aby uwypuklić puentę ponownie wprowadza postać Lottie. W gruncie rzeczy właśnie to spotkanie jest przysłowiowym „gwoździem do trumny” dla na pozór świetnie skonstruowanej historii. Trudno, bowiem logicznie wytłumaczyć poczynania spokojnego i neutralnego dotąd hotelarza, który w pewnym momencie bez konkretnego powodu, staje się wyzwolonym seksualnie mężczyzną. Zupełnie nieracjonalne wydaje się też, że bohater, który w gruncie rzeczy zdaje sobie już sprawę ze swojej odmiennej orientacji seksualnej, czuje się w moralnym obowiązku zaspokajać wszystkie pragnienia ponad siedemdziesięcioletniej staruszki.
Wspomniane wcześniej wzmocnienie przekazu definitywnie niszczy to, co w moim odczuciu,
w „Sonacie Gustava najlepsze – fałszywą neutralność, która objawia się w małych gestach. Telenowelowy finał nijak się ma do tego, z jakiej perspektywy obserwowaliśmy wcześniejsze wydarzenia. Autorka zabrnęła jednak w ślepą uliczkę, z której nie było wyjścia. Nawet nie domyślacie się jak bolesne dla mnie jako czytelniczki, było uświadomienie sobie jakieś osiemdziesiąt stron przed końcem książki, że jakkolwiek się ona nie zakończy, będzie dla mnie totalnym rozczarowaniem. To trochę tak jakby wytrawnego pianistę posadzić przed fortepianem i kazać mu grać najpierw klasykę, z której jest znany, a następnie najnowsze hity muzyki dyskotekowej. Widać by było w tej sytuacji jakiś dziwny fałsz, pomimo iż dobry muzyk potrafi zagrać każdy utwór niezależnie od tego, z jakiego nurtu się wywodzi.
Gdybym miała w jednym zdaniu polecić lub odradzić lekturę „Sonaty Gustava” najchętniej napisałabym przeczytajcie dwie z trzech części, a ostatnią z nich sobie darujcie. Ja poznałam całość i naprawdę tego żałuję. Trafiłam w swoim życiu na wiele gorszych fabuł, ale chyba nigdy nie czułam się aż tak oszukana jak w tym wypadku.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------
Spotkanie autorskie z Edytą Świętek
------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przed wakacjami spotkanie DKK poświęcone było książce Lisy Genova – „Sekret O’Brienów”
Joe jest ponad czterdziestoletnim bostońskim policjantem, który spełnia się w tym, co robi. Za nic nie zrezygnowałby z roli stróża prawa, pomimo iż będąc wiernym fanem lokalnej drużyny baseballowej, zamiast oglądać mecze na stadionie zwykle ochrania całe wydarzenie. Mężczyzna ma jednak świadomość, że po tym co stało się podczas maratonu bostońskiego dwa lata wcześniej, jego zawód jest coraz bardziej doceniany. Prywatnie Joe jest szczęśliwym mężem i ojcem czwórki dorosłych już dzieci, z którymi dogaduje się raz lepiej raz gorzej. Co prawda od czasu do czasu martwi się, że jeden z jego synów może zejść na złą drogę, ale na szczęście Patrick jak dotąd nie urzeczywistnił jego obaw. Ot, O’Brianowie to zwykła amerykańska, katolicka rodzina o szkockich korzeniach, która nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle lokalnej społeczności.
Wszystko zmienia się w chwili, kiedy podczas niedzielnego spaceru, Joe nagle upada i ku swojemu zdziwieniu, zamiast do ortopedy zostaje skierowany do neurologa, który już na drugiej wizycie diagnozuje u niego jedno z najokrutniejszych schorzeń genetycznych znanych ludzkości. Silny policjant z niedowierzaniem słucha o tym, że zaczął się u niego proces, który na przestrzeni od kilku do kilkunastu lat, pozbawi go nie tylko ukochanej pracy oraz kontroli nad własnym ciałem, lecz zakończy się nieuniknioną śmiercią. To nie koniec złych wieści. Gen choroby Huntingtona, który Joe odziedziczył po matce, mógł przekazać własnym dzieciom, które za kilkanaście lub kilkadziesiąt lat mogą podzielić jego smutny los. Ryzyko wynosi dokładnie 50 % w przypadku każdego z nich. Czy jest jakaś szansa, żeby młody strażak JJ, piękna tancerka baletowa Megan, buntowniczy barman Patrick i instruktorka jogi Katie nie musieli się martwić? Policjant dość szybko uświadamia sobie nie tylko to, że czeka go nieuchronna śmierć ale także fakt, że jego choroba będzie źródłem trosk i zmartwień dla tych, których kocha. Z biegiem czasu zda sobie również sprawę, że od jego nastawienia będzie zależeć, jak w przyszłości feralną diagnozę przyjmą jego dzieci.
Fabułę „Sekretu O’Brienów” obserwujemy nie tylko z punktu widzenia dotkniętego chorobą policjanta, ale także jego najmłodszej córki Katie, która właśnie wchodzi w dorosłość i musi podjąć dwie naprawdę ważne decyzje. Dziewczyna nie jest pewna, czy powinna zrobić badania genetyczne. Wbrew pozorom wydaje się, że w szerszej perspektywie, każdy wynik może być dla niej tragiczny. Jeśli sprawdzi się fatalny scenariusz, to zostanie jej dwie lub trzy dekady „normalnego” życia. Tylko czy wtedy będzie w stanie wykorzystać ten czas nie myśląc o przyszłej chorobie? A co, jeśli Katie wygrała na genetycznej ruletce życia? Czy będzie w stanie pogodzić się z myślą, że nie wszyscy jej bliscy mieli tyle szczęścia? Nasza bohaterka zastanawia się, czy wówczas będzie miała moralne prawo, by skorzystać z okazji na realizację własnych marzeń wiele kilometrów od rodzinnego domu.
Losy większości rodzeństwa O’Brienów poznamy dosyć pobieżnie. Znakomitym przykładem niewykorzystania potencjału drzemiącego w powieści jest wątek JJ’a, który wraz ze swoją żoną, musi zdecydować czy przebadać swoje jeszcze nienarodzone dziecko na obecność feralnego genu. Złe wyniki mogłyby umożliwić przyszłym rodzicom prawo do legalnej aborcji i ewentualnego zabiegu in vitro z możliwością wyboru tylko zdrowych zarodków. Czytelnik może się tylko domyślać, co mógł czuć przyszły ojciec, który nagle musiał zderzyć swoje konserwatywne zasady, wynikające z głębokiej wiary, z rzeczywistością. Ten dla niektórych osób kontrowersyjny, ale równocześnie ciekawy temat zostaje jedynie zasygnalizowany przez autorkę gdzieś na trzecim planie.
O książkach Lisy Genovy słyszałam bardzo wiele pozytywnych opinii, ale gdyby nie Dyskusyjny Klub Książki, działający przy Gminnej Bibliotece we Frysztaku pewnie po żadną z nich bym nie sięgnęła ze względu na pewną schematyczność przekazu. Autorzy książek z wątkiem medycznym dość często skupiają się, bowiem albo na druzgocących przykładach najgorszego cierpienia, albo na drodze postaci do pełnej akceptacji choroby, która staje się dla niego swoistym „błogosławieństwem” lub przynajmniej bodźcem do zmiany własnego życia na lepsze.
Tymczasem, życie ludzi cierpiących na chorobę przewlekłą lub dotkniętych niepełnosprawnością, najczęściej oscyluje pomiędzy chwilkami radości i momentami rozpaczy. Amerykańska autorka w „Sekrecie O’Brienów” doskonale wczuła się w bardzo intymne emocje, które wiele osób kryje w sobie. Jak widzimy na przykładzie Joego, dodatkowym obciążeniem emocjonalnym dla ludzi z Huntingtonem, jest zachowanie pełnej świadomości sytuacji do końca swych dni. Szybko nasz bohater uświadomi sobie, że prędzej czy później straci ukochaną pracę i będzie skazany na pomoc innych w najprostszych czynnościach. A gdzie w tym wszystkim miejsce na spełnianie marzeń? Dla bliskich może być czymś zaskakującym, że w chwili zagrożenia życia, można ubolewać nad tym, iż już nigdy nie pójdzie się do pracy lub na mecz ukochanej drużyny. Tymczasem choroba nie stanowi przecież sedna osobowości pacjenta. Joe będzie musiał zrewidować przekonania odnośnie swojego podejścia do religii oraz akceptacji odmienności zarówno swojej jak i innych.
Huntington jest nazywany chorobą rodzinną, ze względu na fakt, że gdy rodzice nią dotknięci umierają, proces wyniszczenia organizmu właśnie rozpoczyna się u ich dzieci. Może dlatego Lisa Genova postawiła w centrum swojej historii relacje międzyludzkie. Należy, bowiem zauważyć, że nawet jeżeli choroba dotyczy tylko jednej osoby, to niepokój i strach udziela się również najbliższym. Trudna sytuacje często weryfikują łączące nas relacje. Amerykańska autorka z niezwykłą subtelnością ukazuje, że krańcowe doświadczenia mogą zarówno zbliżać do siebie, jak również skłaniać nas do emocjonalnej ucieczki. Bardzo się cieszę, że w powieści nie zostały pominięte uczucia osób wspierających, które zwykle pozostają na uboczu. To właśnie sceny, kiedy rodzina Joego okazywała niepewność i zwątpienie doprowadzały mnie do łez. Trudno, bowiem bardziej realistycznie ukazać tę sferę życia otoczenia chorych.
Tym, co może nieco zaskoczyć czytelnika w trakcie lektury jest ukazanie dość konserwatywnego społeczeństwa bostońskich przedmieść. Wbrew pozorom, historia O’Brianów wygląda jakby rozgrywała się na polskiej prowincji. Oczywiście książka Lisy Genovy jest uniwersalna, niemniej nie da się ukryć, że ten, kto choć raz był u lekarza specjalisty bez trudu utożsami się z ciężką atmosferą poczekalni. Równocześnie autorka wbija lekką szpileczkę w bezduszny system amerykańskiej opieki zdrowotnej, który w jednej chwili może zmienić powszechnie szanowaną osobę w nędzarza tylko dlatego, że ubezpieczenie zdrowotne nie obejmuje takiej czy innej przypadłości. Te niezwykle trudne kwestie są jednak tylko tłem dla opowieści o sile miłości i wsparcia.
Lisa Genova jest z wykształcenia neurologiem, więc w narrację niejako instynktownie wplata informacje o objawach i badaniach, które przedstawia w niezwykle przystępnej formie oddzielnych rozdziałów, które w polskim wydaniu opatrzono wyróżniającą się czcionką. Huntington jest uznawany za chorobę rzadką, co oznacza, że cierpi na nią mniej niż 5 osób na 100 000 mieszkańców. Według danych, które znalazłam na stronie Polskiego Stowarzyszenia Choroby Huntingtona (które objęło patronatem medialnym „Sekret O’Brienów”) w 2013 roku w Polsce było od 2,3-3 mln osób ze wspomnianą chorobą, co wydaje się liczbą dość małą, ale równocześnie ogromną, gdy weźmiemy pod uwagę, że statystyki pokazują ogół problemu a nie ilość przypadków w konkretnych rodzinach.
Jeśli chodzi o warstwę konstrukcyjną części fabularnej książki Lisy Genovy to jest ona dość niejednorodna. Przez dwie trzecie akcji naprzemiennie poznajemy perspektywę Joego i Katie, co znakomicie podkreśla złożoność sytuacji. Niestety, utworzony w ten sposób rytm zostaje zachwiany, kiedy zdajemy sobie sprawę, że część monologów wewnętrznych bohaterów musiałoby się powtórzyć. Wówczas dużo bardziej wyraźny staje się najsłabszy aspekt powieści, czyli warstwa językowa. Oczywiście bardzo trudno jest obiektywnie i rzetelnie ocenić przekład dokonany przez Joannę Dziubińską, warto jednak wspomnieć, że pierwsze rozdziały „Sekretu O’Brienów” wydają się być pozbawione rzetelnej korekty. Warto o tym wiedzieć, choćby po to, aby nie porzucać tej książki po przeczytaniu zaledwie kilkudziesięciu stron, bowiem gdy już wciągniemy się w fabułę, nagle przestaniemy to dostrzegać.
Myślę, że dla autorki dużo ważniejsza od kunsztownej formy przekazu była treść, która miała uwrażliwić czytelnika. Bez wątpienia największym atutem „Sekretu O’Brienów” jest to, że Lisa Genova nadała chorobie Huntingtona ludzką twarz. Nie znajdziecie w tej książce ani krzty patosu. Zamiast tego opis trudnych przejść rodzinnych, będzie współistniał z pozytywnymi okruszkami codzienności, które sprawią, że powieść was nie przytłoczy, choć czasem wywoła strumienie łez. Finalnie „Sekret O’Brienów zostawi w was nadzieję, że nawet jeśli nie możecie liczyć na szczęśliwe zakończenie, to bliscy pomogą wam jak najpełniej wykorzystać czas, który wam pozostał.
Anna Dral
Anna Dral
---------------------------------------------------------------------------------------------------------
O „Nieczułości” Martyny Bundy było niezwykle głośno już w momencie jej premiery. Książka znalazła uznanie zarówno wśród krytyków jak również czytelników. Wystarczy wspomnieć chociażby o nominacjach do Nike oraz nagrody Conrada. Co zadziwiające, chociaż wcześniej zetknęłam się z wieloma analizami tej pozycji, w mojej pamięci pozostały tylko ogólnikowe stwierdzenia, że jest to książka świetna, poruszająca i wstrząsająca. Usiadłam, więc do lektury kolejnej propozycji Dyskusyjnego Klubu Książki z dużymi oczekiwaniami.
Dziewcza Góra to mała miejscowość na Kaszubach, gdzie mieszka młoda wdowa wraz z trzema córkami. Kiedy je poznajemy, wydają się żyć lekko na uboczu swojej społeczności. Wynika to po części z faktu, że Rozela została swego czasu wyklęta przez rodzinę. Z biegiem lat kobieta zaznała odrobiny szczęścia, które przerwała nagła i tragiczna śmierć męża. Akcja „Nieczułości” toczy się na przestrzeni kilkudziesięciu lat i opowiada o losach kobiet, które pomimo tego, że często się kłócą i podążają własną drogą, zawsze mogą na siebie liczyć. Ich relacje będą ewoluować, czemu trudno się dziwić zważywszy na fakt, że ich charaktery diametralnie się od siebie różnią. Najbardziej podobna do swojej mamy jest Gerta. Dziewczyna czułaby się najlepiej, żyjąc w zgodzie z rytmem pór roku, który dałby jej poczucie przydatności i stabilizacji, a równocześnie nieograniczonego kontaktu z naturą. Niestety, wraz z biegiem lat kobieta przekona się, że jej życie będzie oparte na niepewności i przekonaniu, że nie jest w miejscu, gdzie być powinna. Średnia z sióstr, czyli Truda, posiada charakter pełen sprzeczności. Uwięziona na wsi, marzy by na stałe przenieść się do miasta, gdzie mogłaby spełniać swoje aspiracje. Dziewczyna czuje, że wiele lat temu bezpowrotnie utraciła szansę na lepszy los. I w końcu Ilda – według matki zakała rodziny. To właśnie ona poświęci najwięcej, aby choć przez chwilę poczuć się naprawdę szczęśliwą.
Martyna Bunda postanowiła pójść stosunkowo rzadko eksploatowaną ścieżką. Fabuła powieści rozgrywa się w większości już po wygaśnięciu II wojny światowej. Mimo to gdzieś w tle czają się wspomnienia, których nie da się wymazać. Tym, co wyróżnia „Nieczułość” spośród innych powieści podejmujących temat traum bohaterek, jest fakt, że autorka nie skupia się wyłącznie na historiach osadzonych bezpośrednio na pierwszej linii frontu. Wyjątkiem od tej reguły są przeżycia Rozeli, będącej ofiarą nazistowskich żołnierzy. Kobieta po wojnie postanawia sama zmagać się z traumą, która wpłynęła na całe jej życie. Skrywane uczucie nieprzepracowanego bólu i wszechogarniającego strachu sprawia, że dom Rozeli jest specyficznym miejscem. Gospodyni rządzi w nim twardą ręką. Chociaż w życiu dorastających dzieci nie brakowało szczęśliwych chwil, to bywały momenty, kiedy matka przypominała nieczułą despotkę. Dziewczynki, które na naszych oczach dojrzewają, a później mierzą się z dorosłymi problemami, przez wiele lat nie będą wiedziały, co było źródłem zachowania ich matki. Nie zmienia to jednak faktu, że również one będą zmagać się ze społecznymi skutkami wojny, które zmieniły nie tylko kształt granic państw, ale także ludzką mentalność. I tak to, co w latach dwudziestych uchodziło za normę, po dwóch kolejnych dekadach nie było już tak oczywiste. Przekonała się o tym przede wszystkim Gerta, która musiała pogodzić się ze sprzeciwem matki względem jej związku z pewnym przystojnym młodzieńcem.
Na kartach „Nieczułości” miłość w czasach PRL-u łączy się z bezdusznymi realiami. Wydaje się jednak, iż bohaterki są na tyle silne, że nie potrzebują stałej obecności mężczyzn. Mimo to każda z nich na pewnym etapie życia jest w mniej lub bardziej udanym związku. Nie do końca zgadzam się jednak ze stwierdzeniem, że panowie pojawiają się w fabule tylko jako nic nieznaczący element tła. Faktem jednak jest, że akcję obserwujemy głównie oczami kobiet, którym nie są obce różnorodne trudne sytuacje.
Mam pewien problem z ukazaniem przełomowych chwil w życiu każdej z bohaterek. To te momenty stanowią zawsze punkt wyjścia do dalszej historii. W pierwszych rozdziałach poznajemy te wydarzenia wędrując pomiędzy teraźniejszością, a nagłymi retrospekcjami, co może wywołać poczucie lekkiej dezorientacji u niektórych czytelników. Być może to właśnie splecenie dwóch osi czasowych sprawiło, że początkowo „Nieczułość” bardziej przypominała mi formą zbiór opowiadań, aniżeli pełnoprawną powieść. Nie jest to jednak moim największym zarzutem względem tego tytułu.
Jak wcześniej wspomniałam, książka Martyny Bundy opowiada o znaczeniu traum wyniesionych z przeszłości. Specyficzna trzecioosobowa narracja jest prowadzona z perspektywy konkretnych bohaterek, które naprzemiennie ukazują nam swoje spojrzenie na sytuacje, z jakimi muszą się mierzyć. Jednak o pierwotnych źródłach podejmowanych przez nie decyzji dowiadujemy się w większości śledząc spostrzeżenia osób postronnych. I tak działań Ildy nie zrozumiemy w pełni bez fragmentów wspomnień Rozeli, mówiących o własnym, nagłym wdowieństwie. Taki sposób opowieści nieco łagodzi główny przekaz książki, który ginie gdzieś pomiędzy mocno poruszającymi czytelnika aspektami teraźniejszości kobiet. Choć ,,Nieczułość” robi bardzo dobre wrażenie pod względem przekazu emocji w trakcie czytania, to sama opowieść szybko zaciera się w pamięci odbiorcy. Pozostają w nas uczucia, ale już niekoniecznie wydarzenia, które je spowodowały. Czy to źle? Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta.
Debiut literacki Martyny Bundy jest utworem idealnym, jeśli analizujemy go jako całość. Problem zaczyna się, gdy rozpatrujemy każdy występujący motyw fabuły oddzielnie. Wtedy dostrzegamy, ile w tej książce niewykorzystanego potencjału. Poruszana problematyka utworu jest wszak na tyle bogata, iż zasługiwałaby na szersze omówienie. Jest co najmniej kilka drażliwych kwestii, które autorka porusza mimochodem tylko w kilku akapitach, by nigdy do nich nie powrócić. Poniekąd rozumiem taką decyzję. Gdyby poszerzyć fabułę chociażby o aspekty związane z pedofilią w polskim Kościele, powstałaby powieść, o dużo głębszym wydźwięku, ale prawdopodobnie mniejszej popularności. „Nieczułość” mogłaby być kanwą dla co najmniej kilku interesujących książek o ważnych zagadnieniach społecznych.
Nadmiar krótkich, lecz emocjonalnych scen sprawił, że po kilku tygodniach od lektury książki, pamiętałam z niej bardzo nieliczne fragmenty. W trakcie przypominania sobie kolejnych detali powieści, odkrywałam jednak drobiazgi, których wcześniej nie widziałam. Równocześnie czułam coraz większy niedosyt. W moim przekonaniu „Nieczułość” jest książką dobrą, która mogła być powieścią wybitną, gdyby Martyna Bunda podkreśliła kilka drobiazgów, które są mało widoczne podczas pierwszego czytania.
Anna Dral
---------------------------------------------------------------------------------------------------------
Siedemnastoletnia Alicja przeprowadza się wraz z rodzicami z Wieliczki do Bielska-Białej. Dla rodziny Ciszewskich to poważny krok. Gdy ich poznajemy jest właśnie pierwszy września i siedemnastolatka wychodzi do swojego nowego liceum. Jej matka patrzy na wychodzącą córkę z mocno skrywaną dumą, mimo że jeszcze pięć minut wcześniej zrobiła jej karczemną awanturę za nieposprzątany pokój. Można powiedzieć, że w życiu Grażyny panuje wszechobecna sterylność i to nie tylko jeśli spojrzymy na wygląd jej mieszkania. Członkowie rodziny dziennikarki żyją trochę obok siebie mimo, iż wszyscy troszczą się o siebie nawzajem. W relacjach Ciszewskich brakuje tego, co zwykliśmy nazywać ciepłem domowego ogniska. Wydaje się, że każde okazanie pozytywnych uczuć może zakończyć się zachwianiem wypracowanej równowagi.
Najgorzej z brakiem bliskości radzi sobie Alicja, która obawia się, że nie odnajdzie się w nowym otoczeniu. Na szczęście szybko okazuje się, że po drugiej stronie klatki schodowej mieszka przesympatyczna staruszka, która zawsze jest gotowa ugościć dziewczynę i poczęstować ją domowym ciastem. Ala nie wie jednak o tym, że pani Iwańska dostrzegła w niej, coś znajomego. Ten element sprawi, że już niedługo nastolatka będzie musiała nie tylko zmierzyć się z długo skrywaną traumą, ale także pomóc komuś, kto od wielu miesięcy przechodzi to samo, co ona. Nim jednak Alicja dowie się, co łączy ją z zamkniętym w sobie wnukiem starszej pani, pozna dwójkę nowych przyjaciółek, których życie również nie jest łatwe.
Pierwsza z nich to Patrycja, która pełni rolę obiektu szyderstw większości uczniów bielskiego liceum. A wszystko przez kilka kilogramów nadwagi, które nie byłyby dla nastolatki zbyt dużym problemem, gdyby nie fakt, że podkochuje się w najprzystojniejszym chłopaku w szkole. Jednak nie dość, że Paweł zdaje się ją ignorować, to jeszcze grupa jego kumpli wymyśliła dla niej przezwisko, które ewidentnie kojarzy się z grubymi ludzikami z pewnej reklamy. Z biegiem dni, okaże się, że Pati podobnie jak jej nowa miłość interesuje się filmami. Pytanie jednak brzmi, czy młody człowiek będzie na tyle dojrzały, aby przyznać się do fascynacji swoją rówieśniczką, czy raczej bezlitośnie zagra na jej uczuciach, dając swoim kumplom powód do rozrywki.
Mogłoby się wydawać, że w tych okolicznościach, Patrycja powinna znaleźć azyl wśród swoich bliskich. Patrząc jednak na życie dziewczyny z boku, widzimy, że szkolne wyzwiska są zaledwie przygrywką do tego, co słyszy, kiedy przekroczy próg własnego domu. Rodzina Stankiewiczów od lat doświadcza przemocy, której główną ofiarą jest matka siedemnastolatki. Musicie jednak wiedzieć, że ani Basia ani żadna z jej dwóch córek nigdy nie zostały skrzywdzone fizycznie. Szymon stał się mistrzem innego sposobu dręczenia, które pozostawia po sobie trwałe – choć niewidoczne - ślady. Barbara od lat żyje pod wpływem ogromnej presji ze strony męża, który przy każdej nadarzającej się okazji bez skrupułów miesza ją z błotem. Kobieta codziennie słyszy, że bez Szymona, zapewniającego jej „dobry” byt, byłaby nikim. Basia zaczyna w to wierzyć, popadając w marazm, który w coraz bardziej odbija się na jej zdrowiu. Na szczęście nasza bohaterka zawsze może liczyć na pomoc Patrycji. Czy jednak odważy się zawalczyć o siebie, nim będzie za późno?
Na trwanie w toksycznym związku na pewno nie pozwoliłaby sobie Małgorzata, która jest przekonana o tym, że najlepszą decyzją w jej życiu był rozwód. Niestety kobiety z rodziny przebojowej prawniczki zdają się nie podzielać jej zdania. Gosia stara się nie skupiać na krytyce, lecz tym, co osiągnęła przez ostatnie dwa lata. Teraz, bowiem może budzić w swoim otoczeniu podziw oraz współczucie. Bohaterka obawia się jednak, że taka sytuacja nie potrwa długo. Wszystko dzięki nowemu mężczyźnie, który widzi w Małgosi to, co najpiękniejsze. Mogłoby się wydawać, że nie ma nic prostszego, jak dać porwać się nowego uczuciu. Małgorzata boi się jednak, że angażując się w nowy związek zrazi do siebie nie tylko znajomych, ale przede wszystkim swoją córkę, która od miesięcy obwinia ją za rozpad rodziny Żaków.
Przejdźmy tutaj do ostatniej z naszych głównych bohaterek, czyli Eli. Ta siedemnastolatka dla wielu może być uosobieniem wszystkiego, co we współczesnej młodzieży najgorsze. Na co dzień dziewczyna nosi mocny makijaż i kusą spódniczkę, a z jej ust często można usłyszeć wulgaryzmy. Niemal nikt jednak nie wie, że ta rezolutna buntowniczka, pod grubą warstwą pudru, skrywa zagubioną i wrażliwą nastolatkę. Dziewczyna pomimo tego, że jest drugą co do popularności nastolatką w szkole, nie czuje się kochana ani przez ojca, który poświęca jej czas jedynie w weekendy, ani przez matkę, wolącą wypić lampkę wina na imprezie niż porozmawiać z własnym dzieckiem. Poczucie samotności Ela stara się zrekompensować sobie w relacjach z chłopcami, którzy nie zawsze traktują ją poważnie. W życiu dziewczyny znajduje się jednak ktoś, komu naprawdę na niej zależy.
Gdybym miała określić ,,Zapach wspomnień” jak najmniejszą ilością słów, powiedziałabym, że to opowieść o sześciu kobietach, ich problemach, a także trzech zupełnie różnych relacjach matek z córkami. Może się wydawać, że zarówno ten krótki opis, jak również dokonane przeze mnie wcześniej wprowadzenie do głównych wątków powieści, są banalne. Jednak, gdy spojrzymy na ukazane sytuacje bliżej, że zdziwieniem stwierdzimy, że Ewelina Kłoda rozpoczyna swoją fabułę dokładnie w miejscu, gdzie większość pisarzy by ją skończyło. Autorka porusza, bowiem tematy, które ogólnie uważane są za zbyt błahe, by poświęcać im opasłe publikacje, a równocześnie zbyt poważne, żeby całkowicie je ignorować. Jak przekonamy się na kartach powieści, czasem małe kłopoty, o których nie myślimy z racji innych zmartwień, mogą prowadzić do wielkich tragedii.
Fabułę poznajemy oczami trzech matek oraz ich córek. Każda z sześciu głównych bohaterek opowiada nam swoją unikalną historię. Ewelina Kłoda, będąc z wykształcenia pedagogiem, potrafiła niezwykle głęboko, a równocześnie z dużą dozą empatii, przedstawić przeżycia budowanych przez siebie postaci, unikając przy tym jednoznacznych ocen. Tym, co wyróżnia „Zapach wspomnień” na tle innych książek o podobnej tematyce, jest niezwykle realistyczny opis emocji wewnętrznych bohaterów. Wydaje mi się, że wiele współczesnych czytelniczek doskonale odnajdzie się, choćby w poniższym cytacie:
„Tkwimy w czterech ścianach swoich mieszkań i domów, poświęcamy życie i marzenia dla rodziny, aż w końcu budzimy się pewnego dnia z tym przerażającym poczuciem porażki i niespełnienia. Nie żałujemy ani jednej chwili poświęconej naszym dzieciom, ich szczęście jest w końcu naszym szczęściem, ale żałujemy, że w tym wszystkim tak mało znalazło się miejsca dla nas samych. A przecież my także miałyśmy kiedyś ambicje i plany. Co się z nimi stało? Dlaczego w tym wszystkim zabrakło nam czasu na ich realizację? Dlaczego zapomniałyśmy o sobie? (...)
Tyle się naczytałam o tym, że nie można tak żyć, że trzeba wziąć sprawy w swoje ręce, że nie należy pozwalać partnerom na poniżanie, szantażowanie i przemoc. (...) a mimo to tak wiele z nas nadal tkwi w związkach, które nie przynoszą nam nic oprócz nieszczęścia, żalu za straconą szansą, poczucia zniewolenia i bezsilności. (...) Bo się boimy, że nie damy sobie rady. Po latach wysłuchiwania, że jesteśmy głupie i nic nie warte, nie wierzymy, że w pojedynkę możemy cokolwiek osiągnąć. Bo wciąż się łudzimy, że w końcu kiedyś będzie lepiej. Bo przeraża nas samotne macierzyństwo i wychodzimy z założenia, że lepszy byle jaki ojciec niż żaden. Bo nie chcemy otwarcie przyznać się do porażki. Jest nam wstyd ujawnić swoje problemy przed rodziną, znajomymi, sąsiadami. Przecież matki nas ostrzegały, kiedy zaślepione miłością nie dostrzegałyśmy wad naszych wybranków. Bo boimy się skrzywdzić nasze dzieci. Bo w naszym społeczeństwie wciąż pokutuje przekonanie, że kobieta dla rodziny powinna poświęcić siebie, w przeciwnym razie zostanie nazwana karierowiczką lub samolubną egoistką. Bo szczęśliwa rodzina nadal jest u nas miarą sukcesu kobiety i wolimy oszukiwać, udawać, grać, niż otwarcie przyznać się do tego, że z naszym małżeństwem jest coś nie tak. Bo same niejednokrotnie wyrastałyśmy w rodzinach, w których ojciec źle traktował matkę, i wychodzimy z założenia, że miłość taka po prostu jest — trudna i bolesna. Pełna wzlotów i upadków. Pełna nadziei, że nadejdzie dzień, w którym coś zmieni się na lepsze. I pełna rozczarowań. Nikt nas nie nauczył, że można kochać po partnersku, dzielić się obowiązkami, szanując się nawzajem. Z czasem tracimy wiarę w to, że taka miłość jest w ogóle możliwa lub nie czujemy się takiej miłości warte. Bo szara rzeczywistość rzadko wygląda tak, jak ta przedstawiona w filmach czy książkach”
Na kartach ,,Zapachu wspomnień, jak już wcześniej wspomniałam, śledzimy trzy unikalne relacje między matkami a córkami. Mamy tu rodzica obojętnego, wymagającego i budującego więź z dzieckiem na zasadzie przyjaźni. Autorka nie potępia konkretnych modeli wychowania, ale korzystając z wydźwięku konkretnych historii, pokazuje ich słabe i mocne strony. To o tyle cenne, że uważny czytelnik dostrzeże, że opowieści matek i ich nastoletnich córek są pod pewnymi względami zbieżne. Nie dublują się jednak wydarzenia, lecz pewnie podświadome schematy, w jakie wpada młode pokolenie, obserwując swoich rodziców. Ewelina Kłoda swoją powieścią zdaje się potwierdzać porzekadło, że niedaleko pada jabłko od jabłoni, a równocześnie mówi, że możemy wyjść ze spirali złych wyborów, jeśli zdamy sobie sprawę z prawdziwych przyczyn ich występowania. Oczywiście, możemy również inspirować się dokonaniami innych. Wszak to, jaką ścieżką podążymy, zależy w dużej mierze od nas.
Pomimo tego, że cała powieść prowadzona jest w narracji trzecioosobowej, to jednak skupia się na punkcie widzenia bohatera, który w danym momencie opowiada nam swoją historię. Taki sposób opowiadania akcji doskonale pokazuje, jak konkretne postacie widzą rzeczywistość, a jednocześnie umożliwia pewne zaskoczenie, gdy o tej samej sytuacji mówi inna osoba. W niektórych przypadkach to właśnie zmiana perspektywy zestawiona ze spojrzeniem głównej bohaterki, ujawnia czytelnikowi nieuświadomioną istotę problemu. Częściej jednak obiektywizm pozbawia odbiorcę złudzeń, że dana kobieta pozbędzie się twoich trosk bez niczyjej pomocy lub chociażby kilku ciepłych słów z zewnątrz.
„Zapach wspomnień” jest bardzo dobrym połączeniem prozy obyczajowej z literaturą Young Adult. Tutaj należy wspomnieć, że autorka w idealny sposób łączy dwie konwencje literackie. Widzimy jak mocno nastolatkowie przeżywają szkolne dylematy związane ze znalezieniem swojego miejsca w grupie czy pierwszymi miłościami. Gdy dorastamy przechodzimy wszak przez burzę hormonalną, w której czasem trudno się odnaleźć. Autorka opisując problemy młodzieży, opiera swoją fabułę na dużej ilości dialogów, które ujawniają ich emocje w określonej chwili. Całość dopełniają pojawiające w treści tytuły piosenek, które były na szczytach list przebojów jeszcze kilka lat temu. Punkt widzenia nastolatek stoi `w pewnej sprzeczności do narracji ich matek, które opierają się w znacznej mierze na monologach wewnętrznych. Tak kontrast tworzy pewien rodzaj bariery między starszym a młodszym pokoleniem.
Muszę przyznać, że spodziewałam się, iż skoro młode bohaterki są przyjaciółkami, taka sama relacja będzie dotyczyć ich rodziców. Na szczęście Ewelina Kłoda połączyła losy dorosłych kobiet w dużo bardziej satysfakcjonujący sposób. Większość z pań, bowiem nigdy nie spojrzy sobie w oczy, choć ich ścieżki w pewnej chwili na moment się przetną, o czym one same nie będą miały pojęcia. Autorka wskazuje, że czasem nieświadomie wpływamy na decyzje innych osób. Zdecydowanie najsilniejszym elementem powieści jest jednak niezwykle realistyczne domknięcie wszystkich wątków. Co prawda znajdziemy tutaj cukierkowe rozwiązania, ale będą również historie, które nie skończą się dla naszych bohaterów szczęśliwie.
Na spotkaniu Dyskusyjnego Klubu Książki padło stwierdzenie, że „Zapach wspomnień” to książka o rodzinach patologicznych. Nie do końca się z tym zgadzam. Wydaje mi się, że Ewelinie Kłodzie udało się uchwycić początki niepokojących zachowań, które zdarzają się w wielu z pozoru zwyczajnych rodzinach. Fakt, że z biegiem fabuły widzimy, że ukrywane sekrety zamieniają się w prawdziwe trudności, pokazuje tylko, że nikt z nas nie może być pewien, że któregoś dnia nie znajdzie się w sytuacji, która może zmienić się uzależnienie od kogoś lub nałóg.
Jeśli chodzi o moją subiektywną ocenę książki, to mam pewną zagwozdkę. Nie ukrywam, że powieść Eweliny Kłody stała się jedną z moich ulubionych. Mimo to mam pełną świadomość jej lekkiej schematyczności. Siła fabuły jednak tkwi w tym, że autorka powtarzalne wzorce pogłębia o genialną warstwę psychologiczną, tworząc w ten sposób bardzo dobrą powieść. Poczucie zwyczajności towarzyszyło mi również, jeśli chodzi o ocenę wyglądu okładki. Co jest ciekawego w grafice inspirowanej widokiem skórki pomarańczowej? Zapewne nic, ale uwierzcie mi, że kiedy książka czekała na swoją kolej na mojej półce odwrócona grzbietem, to właśnie na nią najczęściej padał mój wzrok.
,,Zapach wspomnień" to książka, którą warto czytać w gronie rodzinnym. Podejrzewam, że wspólna lektura starszych nastolatek i ich matek może sprowokować je do zastanowienia się nad istotą łączących je więzi. Niezależnie od jakiego pokolenia należycie, zapewne w trakcie czytania bliższych Wam fragmentów, będziecie chcieli krzyknąć w kierunku rodzica lub dziecka, że właśnie tak wygląda wasz sposób odbierania rzeczywistości. To może sprawić, że przepaść pokoleniowa istniejąca pomiędzy nastolatkami a ich rodzicami będzie nieco mniejsza.
----------------------------------------------------------------------------------------------